środa, 20 stycznia 2016

Nowi zwiadowcy? Wyrzutki.


Recenzja bierze udział w wyzwaniu Klucznik 2016.



Każdy ma takie książki, które leżą u niego na półce i leżą, i leżą i się kurzą. No może nie każdy, ale ten wstęp miał być taki klimatyczny.

Wyrzutki wyszły już cztery lata temu, ale ja zabrałam się za nie dopiero teraz. Do tej pory, łącznie z omaiwanym tomem, wydano pięć części.

Pomarudzę sobie trochę na okładkę. Każdy ma inny gust, ale okładka mi się nie podoba. A już na pewno nie podoba mi się w porównaniu z okładkami Zwiadowców tego samego autora. Podejrzewam, że wynika to z naprawdę jaskrawego tytułu Wyrzutki. Nie lepiej, gdyby bardziej wpasował się w ogólną kolorystykę okładki? No i ta czcionka też jakaś lewa. Ta na oryginalnej okładce prezentowała się dużo lepiej.

Polska wersja Wyrzutków została wydana przez wydawnictwo Jaguar. Tłumaczyła Zuzanna Byczek - tak, to ta od Zwiadowców. Samo tłumaczenie jest dobre (choć "wyszczerzanie się" w każdym rozdziale mogło irytować). Bardziej przeszkadza mi korekta, która wydaje się nieco bardziej niechlujna od "zwiadowczej". Dość często - jak na taką książkę - zdarzały się literówki i poprzekręcane imiona. Ja posiadam wydanie pierwsze, więc może poprawiono to w następnych.

Książka ma czterysta czterdzieści stron, więc wydaje się gruba, ale to pozory - czcionka i marginesy są dość duże. Ta historia zmieściłaby się na trzystu stronach. Nie jest to wada. Dużą czcionkę przyjemniej się czyta, a wedle moich danych - grube książki lepiej się sprzedają.

Osobiście moje ulubione wydanie. Szkoda, że nie ma polskiej wersji.

Przejdźmy jednak do meritium, czyli świata przedstawionego. Zacznijmy od bohaterów.

Bohaterowie to mocny punkt tej książki. W przeciwieństwie do Zwiadowców autor w tej książce zręcznie unika marysuizmu, choć nadal niezbyt dobrze sobie radzi z postaciami żeńskimi. Każda z postaci ma swoje własne wady i zalety, a ich osobowość nie zmienia się ze strony na stronę bez większego powodu. Jedyne, co mam w tej kwestii do zarzucenia, to niesamowite podobieństwo niektórych postaci do tych ze Zwiadowców.

Hal - Will (tak samo jak on jest raczej słabowity, ale inteligentny).
Thorn - Halt (nieco mroczny mentor z tajemniczą przeszłością).
Stig - Horace po przemianie (wierny, osiłkowaty kumpel protagonisty).
Thursgud - Horace przed przemianą (wkurzający, nie za mądry, ciągle wywyższający się osiłek).
Lotte - Alyss (bez komentarza. Podobieństwo jest oczywiste).



Przejdźmy dalej - fabuła. Skandia jest chyba moim ulubionym terenem położonym w świecie Flanagana, a umiejsowienie w niej akcji było świetnym pomysłem. Tytułowe drużyny wydawały mi się ciekawe, ale szkolenie na wojowników miejscami przypominało raczej obóz harcerski niż prawdziwy, wojskowy trening. Antagoniści w książkach pana Flanagana nigdy nie byli zbyt dobrze wykreowani i ta książka nie zmienia mojej opinii. Zarówno Thursgud, jak i Zavac nie mają żadnych dobrych cech i mogliby z powodzeniem grać czarne charaktery w disneyowskich produkcjach.

Za to wielki plus należy się autorowi za zakończenie. Z jednej strony mamy sytuację, przez którą naprawdę jest nam głównych bohaterów szkoda, ale ostatni rozdział napisany jest w taki sposób, aby czytelnik czuł się usatysfakcjonowany.


Podsumowując: książka dobra, ale nie genialna. Fanom Zwiadowców powinna się spodobać.

Cierpię na hiperflanaganozę, więc raczej nie zobaczycie prędko niczego tego autora z mojej strony. Ale nie martwcie się - następna recenzja jest już w drodze!

7 komentarzy:

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Co to będzie, co to będzie?